Grzebień The Body Shop po niecałych 6 miesiącach użytkowania
sobota, listopada 16, 2013Cześć dziewczyny:) Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie jesteście zdrowe i nie chorujecie na grypę żołądkową, która teraz opanowała Polskę... Na prawdę ciężko mi było od czwartku i nadal jest mi ciężko, ale specjalnie dla Was dzisiaj notka :)
Zapewne wszystkie znacie grzebień The Body Shop.. Mój grzebień dotarł w moje łapki w moje urodziny od TŻ, tutaj możecie przeczytać krótką recenzję. Jak tak teraz patrzę, to pośpieszyłam się nieco z nią - po niecałych trzech tygodniach już była o nim notka :) Czy zmieniłam o nim zdanie?
Czeszę nim włosy częściej niż 6 miesięcy temu. To zapewne dlatego, że teraz mam dłuższe i leciutkie fale lepiej na nich wyglądają niż na krótszych. Najczęściej czeszę po myciu i w dniu poprzedzającym mycie - wtedy sprawdza się najlepiej, choć w pierwszym czy drugim dniu też nim nie pogardzę na pseudo grzywce.
Nie zauważyłam, by końce się rozdwajały, włosy były porozciągane/pokrzywdzone/skołtunione przez ten grzebień. Mam czasami tylko wrażenie, że troszeczkę puszy, ale moje wysokoporowce już takie będą dopóki ich nie zetnę. Część średnioporowata jest zadowolona, nie puszy się, wręcz uwielbia czesanie.
A jaki jest stan fizyczny grzebienia? Nieodpowiednie dbanie o niego doprowadziło do tego, że po prostu się wygiął. Czasem go po prostu przecieram suchą ściereczką czy leciutko wilgotną i od razu wycieram do sucha.
Na moją wishlistę trafił grzebień z drzewa neem - dostępny na helfy. Zastanawiam się nad jego kupnem, zwłaszcza, że ma ponoć obiecujące właściwości ;) Słyszałyście o nim?
Macie grzebień TBS? Czy nie lubicie takich "narzędzi"? :)
