Włosowa historia Kamyczka
czwartek, listopada 20, 2014
Witam wszystkich serdecznie! Dzisiaj bardzo wyjątkowo, ponieważ moja czytelniczka, z którą wymieniłam parę maili, chciała się pochwalić swoją włosową historią!♥ Ja sama nigdy takiej nie napisałam, bo nie pamiętam zwyczajnie wszystkich farb i zabiegów jakich wykonałam. Było tego zbyt dużo, ale Kamyczek miał tego o wiele więcej i utkwiło jej to doskonale w głowie. Mi takie rzeczy od razu wylatują :) Zapraszam i miłego czytania oraz oglądania!
PS: Przepraszam na problemy i bez sformatowanego tekstu. Blogger przestał mi wyświetlać edycję "Nowy post" i mam do dyspozycji tylko zakładkę "HTML". Mam nadzieję, że mimo to będzie się Wam dobrze czytało:) Naprawię to jak najszybciej i zmienię przy okazji szablon (jak mi się uda:)).
***
Długo zbierałam się żeby napisać swoją własną historię, wahałam się czy jest się, czym „chwalić”, dzielić… Jednak za bardzo lubię czytać o włosowych przygodach i wyszukiwać podobieństw do swoich kłaczków, by nie opisać kilkudziesięciu już lat moich z natury cienkich włosów. Bardzo zmobilizował mnie blog Oli (http://www.falowana.pl), której włosy <według mnie> bardzo przypominają moje, a w dodatku bardzo fajnie pisze i jest niezwykle sympatyczną osobą (przyp. aut. Dziękuję! ♥). To dzięki niej stwierdziłam „ojejku mogę mieć długie włosy!”. Zawsze myślałam, że moja historia będzie bardzo krótka a tu mi wyszło tekstu, a tekstu <olaboga>. Jeśli ktoś to przeczyta w całości to wielki szacunek :) Chociaż może bardziej przypomina to książeczkę ilustrowaną bądź komiks J
Urodziłam się jak to mówią moi krewniacy z burzą czarnych loczków.
Które w wieku ok. 3 latek samodzielnie ścięłam. Chociaż „ścięłam” to za duże słowo. Mamuśka wyszła do sklepu, gdy spałam sobie smacznie w łóżeczku. Jednak coś chciało żebym się obudziła, wyszła z łóżeczka, powędrowała do kuchni, złapała za nożyczki i obcięła sobie jedną stronę głowy z włosów. Do dziś pamiętam jak męczyłam się z pokrywką od kosza na śmieci, gdy próbowałam po sobie posprzątać. W końcu się poddałam i resztę moich obciętych włosów przeniosłam do pokoiku i wepchnęłam sobie pod moje łóżeczko. Po skończonej robocie weszłam do łóżeczka i poszłam dalej kolorowo spać. Gdy mama odkryła, co zrobiłam, nie wiedziała czy ma płakać czy się ze mnie śmiać (tak śmiesznie niby wyglądałam). Zbiegła na dół do sąsiadki, która była fryzjerką i prosiła o pomoc. Później moje kitki prezentowały się o tak:
Po jakimś czasie włoski zaczęły mi się rozjaśniać. Byłam chyba nawet blondynką. Nie wiem czy ciemną czy średnią, trudno mi to ocenić. Piszę w czasie przeszłym, ponieważ moje włosy po jakimś czasie zaczęły ciemnieć. Chyba nie wiedziały czego chcą, ohh jak ja to dobrze znam :P
Znaczna część włosomaniaczek opisująca swoje historie pisze, że po komunii ścinały włosy. Długi czas myślałam, że podczas Pierwszej Komunii miałam włosy trochę za ramiona. Jakoś ostatnio, oglądając zdjęcia zorientowałam się, że były jednak w tym czasie dosyć długie.
Kiedy je znacząco ścięłam? Tego nie musiałam sobie przypominać. W IV klasie podstawówki sąsiadka (rówieśniczka) postanowiła, że w przyszłości zostanie fryzjerką (tak się jednak nie stało) i chciała potrenować na moich włosach. Byłam ufnym dzieckiem. Bardzo też lubiłam moją sąsiadkę. Zostałam z włosami za ucho. Moja mama w sumie jakoś znacząco nie zareagowała – chyba przywykła :)
W tej samej klasie szkoły podstawowej moja niania zrobiła mi czerwone pasemka. Które później miałam robione jeszcze z 4 razy.
Moja sąsiadka – rówieśniczka znowu zapragnęła obciąć moje włosy, gdy już byłam w VI klasie. I dopięła swego. Jej umiejętności i gust nie zmienił się przez te 2 latka. Znowu miałam włosy za ucho.
Po kolejnych dwóch latach (II klasa gimnazjum) znów zostałam królikiem doświadczalnym mojej sąsiadki. Tym razem zrobiła mi dwie warstwy włosów.. I nawet mi to przypadło do gustu (przy wyprostowanych włosach - rzecz jasna), ale szybko zmieniłam zdanie. Wtedy też postanowiłam już nie oddawać się w jej fryzjerskie rączki.
A tak wyglądały latem po powrocie z plaży:
W gimnazjum zaczęłam też prostować włosy (prostownice za 15 zł czy 20 zł). Nie suszyłam włosów suszarką w domu no, bo przecież to niszczy włosy. W sumie może nie tyle, dlatego ale bardziej z powodu wielkiej szopy na głowie wywołanej zawsze przez suszarkę. Z której korzystałam po basenie (basen od szkoły podstawowej do końca gimnazjum). Myłam włosy, co dwa dni, wstawałam o 6 myłam, kładłam się do łóżka i o 7 znowu wstawałam, by uszykować się do szkoły. Jednak jestem posiadaczką doniczkowego kwiatka aloesu i często urywałam go i wyciskać z niego sok na włosy, co trochę je ratowało.
W gimnazjum zdarzyło mi się kilka razy pokarbować włosy. … „Czapka zimą? Nie ma mowy jak ja będę wyglądać!” … Kończąc 3 klasę, zapragnęłam „muśnięć słońca” na moich włosach, czyli drobnych pasemek w trochę jaśniejszym odcieniu włosów niż moje naturalne. O ton, góra dwa. Poszłam do fryzjerki. Wyszłam od niej z prawie platynową czupryną. Za dużo rozjaśniacza, za długi czas trzymania. Byłam zła i przerażona. Nie czułam się dobrze w tym odcieniu. Następnego dnia ukończyłam gimnazjum. Mama doradziła mi, żebym przez wakacje dała odpocząć włosom, bo nie można zaraz ich przefarbować, bo mi wypadną i będę łysa. Lato poprawiło mi samopoczucie. Moje platyno-blond włosy ładnie komponowały się z opaloną, ciemną (oliwkową) karnacją.
Jednak przed rozpoczęciem liceum przefarbowałam włosy na „miodowy blond”. Wyszedł mi czarny łeb. Jakoś przeżyłam. Lepsze to niż platyna. Farba szybko się wypłukała i stałam się ruda.
Zafarbowałam się znowu na jakiś kolor typu czekolady. Wyszedł jakżeby inaczej - bardzo ciemny.
Utrzymał się do wakacji. Przyszedł czas na rubinową szamponetkę firmy Palette. Kolor miał zejść po 4-8 myć, trzymał się dłużej niż farba. W liceum „dbałam” o włosy, używając zazwyczaj szamponu i odżywki do spłukiwania Pantene, odżywki bez spłukiwania (co tam było w promocji), a także jedwabiu na całe włosy. Oczywiście mokre włosy wycierałam ręcznikiem (tarłam je), a rozczesywałam mokre jak i suche szczotką. Tak wyglądało każde moje mycie. Czy prostowałam włosy czy też nie. Nie korzystałam z kosmetyków termoochronnych. Przed prostowaniem nakładałam jedwab i zwyczajną odżywkę b/s. Żyłam w przekonaniu, że jeśli będę je prostować systematycznie, to w końcu się przyzwyczają i same zrobią się idealnie proste. Wiem, wiem naiwny głupol ze mnie.
Chodziłam z odrostem na włosach, bo nie chciałam już farbować włosów. Stwierdzałam, że przeczekam.
Były przerażająco suche:
Gdy poszłam spać w mokrych włosach rano budziłam się z czymś takim (minus wstążka ;) ):
Nie chodziłam do fryzjera. Sama podcinałam sobie włosy metodą: biorę kosmyk i ścinam ile mi się podoba. Tylną część włosów ścinałam przerzucając włosy nad głową, po czole i ścinałam. W ten sposób na połowinki pojawiłam się w takiej o to fryzurze:
Moje koleżanki były zachwycone tym „profesjonalnym cieniowaniem”. Mi też się podobało. Tak, gdy włosy były wyprostowane. Bez prostownicy wyglądałam jakby mnie piorun trzasnął z pięć razy. Podoba mi się tu mój kolor włosów, który był już chyba moim naturalnym. Jednak mimo to, przed rozpoczęciem klasy maturalnej znowu użyłam szamponetki w kolorze miedzianym. Już następnego dnia położyłam na włosy drugą w odcieniu rubinu.
Karbowanie… nie wiem co w tym było takiego łał..
Na 17-ste urodziny moja kochana mamuśka sprezentowała mi lokówkę. W skutek, czego przez cały rok szkolny w dniu mycia włosów, prostowałam je, a kolejnego dnia, gdy włosy były już oklapnięte, przylizane, kręciłam je lokówką. Następnego dnia myłam i tak w kółko. Jednak nie używałam suszarki – moje włosy po niej nie chciały współpracować = szorstka szopa zamiast włosów. Tak też prostowałam lekko wilgotne włosy.
18-ste urodziny – włosy po wyprostowaniu od razu kręcone na lokówkę:
Jakoś w marcu dokonałam porządnego zakupu prostownicy firmy Remington. Ohh ten efekt prostej tafli włosów *.*
Na studiach odpuściłam sobie już lokówkę i oddałam swe serce i włosy prostownicy Remington. Zdarzało mi się brać witaminy typu A, E, C czy cynk.
Razem z wiosną przyszedł czas na kolejną szamponetkę rubinkową:
Dopiero w wakacje po pierwszym roku studiów nastąpił PRAWIE przełom. Byłam tak załamana moimi włosami, a dokładniej ich wyglądem bez prostowania, że zła na nie, wylałam olej kuchenny, powtarzając: „macie za swoje, najwyżej będę was myć z 10 razy”. Ku mojemu zdziwieniu wystarczył jeden raz. Usiadłam przed komputer i zaczęłam przeszukiwać Internet. Tak odkryłam włosomaniactwo, olejowanie włosów itp.
Jednak byłam zbyt leniwa, żeby uczyć się o składach kosmetyków, co jest dobre a co nie. Kupowałam to, co miało dobrą opinie. Zakupiłam kosmetyki termoochronne, gdyż nie wyobrażałam sobie pójścia do klubu w niewyprostowanych włosach. A gdy widziałam rozdwojoną bądź rozczworoną bądź rozdwunastoną końcówkę (bo i takie były) obgryzałam ją zębami. Do nożyczek było mi za daleko… Na drugim roku myłam włosy, co wieczór, używając szamponu, odżywki bądź maski, potem znowu odżywki b/s i całkowicie mokre włosy dzieliła na dwie strony, zawijałam w ciasne koczki ślimaczki i wiązałam gumkami i szłam spać. Efekt:
Dość często wychodziłam wieczorami na miasto, tzn. co czwartek i sobotę, czasem w piątek. Wtedy włosy prostowałam. Doprowadziłam w ten sposób do tego, że moje włosy najpierw zaczęły garściami wypadać, a później wykruszyły się. Znajomi pytali czy ścinałam włosy, a ja odpowiadałam, że nie. Ile się wykruszyło? Szacowałam, że mniej więcej ok. 12 cm.
Zdjęcia przed wykruszeniem:
Wakacje przed trzecim rokiem studiów. Odpuściłam sobie mokre koczki ślimaczki. Kładłam się spać w rozpuszczonych mokrych włosach.
Po powrocie na studia, zaczęłam na co dzień wiązać włosy:
Wciąż włosy prostowałam na imprezy. Na trzecim roku studiów imprezowałam jeszcze więcej niż zazwyczaj. Potrafiłam być na imprezie 8 dni z rzędu. W każdym bądź razie minimum raz w tygodniu wychodziło się zresetować.
Studiowałam kierunek typowo ścisły, zaocznie robiłam szkołę policealną, by zdobyć tytuł technika, byłam na stażu studenckim, pisałam prace licencjacką, miałam też chłopaka (nadal go mam ;)).
Gdy zjeżdżałam do domu, olejowałam włosy, robiłam domowe maseczki (żółtko, drożdże, oliwa, mąka ziemniaczana, kakao) itp. Ciężko w mieszkaniu studenckim (z chłopakami), chodzić z jajkiem bądź olejem na głowie. Choć czasem mi się zdarzyło.
Włosy wyprostowane (widać jakie są cienkie) i włosy bez prostownicy rozczesywane na sucho (czytajcie czas sesji ;d):
A tak prezentują się dyplomowe włoski (duża ilość silikonów -> szampon i odżywka d/s Nivea):
Wakacje 2013. Zdjęcia z tego samego dnia (po lewej wyprostowane, po prawej widać jak moje wyprostowane włosy reagowały na morski klimat):
Włosy po ugniataniu ich na krem do włosów kręconych firmy Nivea:
Włosy po 3 godzinach w koczku z wypychaczem:
Po powrocie znad morza wzięłam się ostro do pielęgnacji włosów olejkami Alterry (chyba najładniej pachnące olejki <3) i żółtkiem z miodem. Po stylizacji wspomnianym już kremem do włosów kręconych z firmy Nivea (jedno z moich ulubionych zdjęć):
Nie podcinałam ich od świąt 2012 i rosły mi strasznie krzywo, co do się zaobserwować na kolejnym zdjęciu z wakacji (wrzesień 2013):
Czwarty rok studiów. Zmieniłam miasto i kierunek. Wynajęłam pokój jednoosobowy w mieszkaniu dwuosobowym -> szok -> przez rok mieszkałam w pokoju trzyosobowym, przez dwa lata w pokojach dwuosobowych, w tym w akademiku, mieszkaniu 8- i 6-osobowym. Przestałam imprezować! Co spowodowało odłożenie na bok prostownicy. W końcu! Z ręką na sercu – na czwartym roku wyprostowałam włosy 3 razy. Ostatni raz w sylwestra. To właśnie od Nowego Roku (2014) zaczęłam prawidłowo dbać o włosy. Regularnie brałam witaminy, zazwyczaj Belisse, Skrzypovite, magnez, żelazo. Codziennie rozpoczynam (bo jest tak do dziś) dzień od 0,5 litrowego kubeczka (uwielbiam duże kubki! :D ) herbaty z jednej torebki pokrzywy i jednej torebki skrzypu. Po zajęciach wypijam znów 0,5 litrowy kubek szałwii. Jednak wciąż nie odwiedziłam fryzjera..
Regularnie olejowałam włosy, używałam naturalnych kosmetyków. Moimi ulubieńcami w tym czasie były szampony i balsamy z Mr. Potter’s.
Grudzień 2013, widać, że moje włosy wymagają podcięcia… ale jeszcze musiały poczekać… Stylizacja – ugniatanie na odżywkę Joanna Naturia miód i cytryna:
Sylwester 2013/2014 w Zakopanym <3 Włosy olejowane olejkiem arganowym i ugniatane Nivea:
No i czas na ostatnie prostowanie włosów! Od tamtej pory z dumą przyznaję, że nie wyprostowałam włosów i póki, co nie ciągnie mnie do tego?
Od nowego roku zaczęłam robić zdjęcia swoich włosów. Na co dzień widziałam je tak:
Zdjęcie wykonane po dniu w warkoczu. W lutym się załamałam. W końcu do mnie dotarło!
Wzięłam w garść nożyczki i kazałam mamie ciąć. Potem przyszedł czas na henne khadi Cassia. Głównie, dlatego że mam z natury cienkie włosy, a henna dodaje trochę grubości. Nie żałuję. Zdjęcia po rozczesaniu na sucho przed nałożeniem henny, niestety gdzieś wyczytałam, że hennę kładzie się na lekko wilgotnych kłaczkach. (jeśli masz takie włosy -> wiedź, że jesteś falowanowłosa/kręconowłosa i nie rozczesuj ich na suuuuchooo)
Włosy po podcięciu, bezbarwnej hennie i ugniataniu na odżywkę b/s ziaja różowa:
W maju zdecydowałam się na kolejne podcięcie włosów i kolejne hennowanie -> khadi jasny brąz. Bardzo mi się podobał efekt. Taka moja wymarzona czekoladka <3 Zmieniłam stronę przedziałku z lewej strony na prawą.
Zdjęcia przed henną: po lewej bez lampy, po prawej z lampą
I zdjęcia po hennie khadi jasny brąz:
Zakupiłam też „Profesjonalny żel do tworzenia loków – Natura Siberica” z lawendowej szafy. I to mój hot hit! Kciukasy w górę dla niego! :)))))))
Naturalna pielęgnacja przynosiła coraz lepsze efekty, a wspomniany żel świetnie to podkreślał:
A tak prezentowały się po stylizacji na odżywkę Joanny Naturia:
Wakacje 2014. Przetestowałam maseczki Babci Agafii (te w saszetkach) i byłam bardzo zadowolona). Podczas pobytu nad morzem używałam sylikonów, by chronić włosy przed słońcem. Na zdjęciu włosy pierwszego dnia pobytu i ostatniego:
Po powrocie zajęłam się oczyszczaniem włosów z sylikonów i mega nawilżeniem. Ich dalszy stan przedstawiają zdjęcia:
Środkowe zdjęcie po dniu w koku.
Nadal jednak mam cienkie końce włosów – z tym raczej nie wygram. Taka ich natura.
A tutaj włosy po całonocnym olejowaniu olejem sezamowym, które wywołuje u mnie puszystość i osłabienie skrętu:
Pod koniec września/początek października (V rok studiów) użyłam henny LASS Brown. Efekty??? Przed henną:
Po hennie LASS Brown:
He he na szczęście albo aparat źle coś załapał, albo światło zamieszało, bądź też henna się wyrównała :)
A tak wyglądały po 2-óch tygodniach od hennowania (włosy 3dniowe) – październik 2014.
Obecnie na co dzień wiążę włosy w koka.
Najbardziej aktualne zdjęcia, czyli listopad 2014:
Ostatnie zdjęcie przedstawia moją wymarzoną długość włosów. Wykonałam je przez odchylenie głowy do tyłu. Brakuję mi jakiś 20 cm, może za dwa lata ;) Przepraszam za jakość zdjęć, ale ciągle jest ciemno ! :P
A to mój ostatni efekt przeproteinowania włosów dwufazową odżywką z proteinami mlecznymi firmy biovax:
Jednak następnego dnia prezentowały się całkiem przyzwoicie i były bardzo mięciutkie:
Obecnie:
- Na co dzień chodzę w koczku, gumki bez metalowych wstawek bądź invisibobble,
- Myję włosy co dwa dni, czasem co trzy (gdy nigdzie nie wychodzę :P ),
- Nie trę włosów ręcznikiem,
- Nie chodzę spać w mokrych włosach (w sumie to dopiero od października 2014),
- Do snu związuje włosy w wysokiego koka,
- Rozczesuję tylko mokre włosy plastikowym grzebieniem z szeroko rozstawionymi ząbkami, czasem dodatkowo TT
- Zazwyczaj przed myciem nakładam olej na minimum 30 min. Choć zazwyczaj jest to 5 – 2 godzin, rzadko na całą noc.
Testowałam: oliwę z oliwek, alterre z migdałem i papają oraz z pomarańczą, olej sezamowy, olej z słodkich migdałów, olejek 3w1 bielenda arganowy i brzoskwiniowy (zapach brzoskwiniowego <3), oliwka babydream (niebieska dla dzieci), oliwka bambino, alma, sesa (nie bardzo przypadł mi do gustu), a teraz olej z pestek dyni (pachnie słonymi orzeszkami).
Gdybym miała wskazać najlepszy to wybrałabym oliwę z oliwek lub olej z pestek dyni. Choć teraz planuję kupić olej lniany.
Myję włosy łagodnym szamponem: johnson's baby płyn do mycia 3w1, babydream, Penaten płyn do mycia ciała i włosów dla noworodków, love2mix z proteinami pereł i jagodami Acai, love2mix proteiny pszenicy i żółtko jajka, balsam mrs. potter's z aloesem.
Co 2 – 3 tygodnie myję włosy oczyszczającym szamponem Barwy: żurawina (ten zapach i kolor *.*), jajeczny, czarna rzepa, pokrzywa bądź skrzyp.
Po każdym myciu stosuje maseczkę: aloesowa natur vital, biovax zielona, pomarańczowa, brązowa/złota, fioletowa i niebieska, babcia agafia drożdżowa (pachnie ciasteczkami), kallos placenta, banana, czekolada i color, alterra granat z aloesem, wax pilomax, joanna naturia len i rumianek, planeta organica z masłem shea, olejem baobabu i olejem z awokado.
Bądź rzadziej odżywkę d/s: Babcia Agafia balsam przeciw wypadaniu włosów z ekstraktem z łopianu (bardziej na skalp niż na długość), garnier ultra doux morela, Isana niebieska, balsam joanna z apteczki babuni ekstrakt z miodu i proteiny mleczne.
Odżywki b/s: naturia miód i cytryna, mrs. potter's z aloesem i jedwabiem, ziaja różowa i niebieska, farmona herbal care lniana, biovax odżywka dwufazowa zielona, niebieska.
Serum na końcówki: biovax, marion.
Stylizacja: ugniatanie włosów na odżywkę bez spłukiwania bądź na żel do układania loków Natura Siberica, domowy żel z siemia lnianego.
Wcierki: dwa razy w życiu Jantar (jestem zbyt leniwa do tego xD )
Moje cele? Marzę o zdrowych włosach do tali, takie romantyczne grube loki bądź fale, a jednocześnie o :
Jednak wiem, że to nie fryzura na moją strukturę włosów..
Heh jestem ciekawa kto wytrwał do samego końca ;)
Trzymajcie się !
Kamyczek
***
Ja osobiście uwielbiam włosy Kamyczka, bo mają genialny potencjał do skrętu i wyglądają przepięknie po żelu z NS :) Przy niektórych zdjęciach mam wrażenie, że to moje włosy i Kamyczek ma faktycznie rację, że coś w naszych włosach jest podobnego ♥ Dziękuję Ci Kamyczku za to, że chciałaś się podzielić swoją historią na moim blogu i mam nadzieję, że zapuścisz włosy do takiej długości jakiej będziesz chciała ♥
A Wy co myślicie o włosach Kamyczka? ♥
23 komentarze
może i Twój skręt by się uwidoczniło po tym żelu Natura Siberica albo Nivei - warto spróbować :] bo dziewczyna z historii ma po tych dwóch produktach zniewalające kręciołki ;] i zdecydowane nie - jeśli chodzi o fryzure na Rihanne!!! - szkoda jej loczków!
OdpowiedzUsuńNie chcę ich używać, ponieważ moje włosy żyją bez silikonów :) No i zgadzam się z Tobą, fryzurkę na Rihannę niestety zakazujemy :D
OdpowiedzUsuńTez byłam jak zobaczyłam :) Piękne są
OdpowiedzUsuńja tak samo mam cienkie końce włosów, strasznie mnie to irytuje. ale widać na włosach kamyczka zmianę. ;)
OdpowiedzUsuńWydaję mi się że akurat ten żel jest bez silikonow ale mogę nie mieć racji, jestem tutaj początkująca :]
OdpowiedzUsuńA mam pytanie do Kamyczka czy jesteś zadowolona z tej henny Lass? Zastanawiałam się nad jej kupnem, ale nigdzie nie mogłam znaleźć opinii na jej temat... Trochę się przestraszyłam tymi pierwszymi zdjęciami po jej zastosowaniu na Twoich wlosach :p
OdpowiedzUsuńDługą i ciężką drogę przeszły Twoje włoski aby wyglądać tak pięknie jak dziś :) Gratuluję Ci takiej przemiany :) Masz teraz naprawdę fajny skręt włosów. Zaciekawiłaś mnie tym żelem do stylizacji loków Natura Siberica.
OdpowiedzUsuńMa quaternium, to też oblepia:)
OdpowiedzUsuńCudowna przemiana! :) Tak bardzo podoba mi się historia Kamyczka, że aż chcę uruchomić swoje fale, ale wiem, że każda próba kończy się niepowodzeniem, po użyciu żelu włosy prostują się, a po koczku (na sucho) mam eleganckie fale :D
OdpowiedzUsuńJa też się przestraszyłam, ale efekt bardziej przypominał nieumiejętne i nierównomierne położenie henny na włosach niż samą wadę henny :P
OdpowiedzUsuńLass bardzo przypomina khadi, mam podobne odczucia, także polecam. Jednak czy położyłabym jeszcze raz ją na włosy? Wydaję mi się że w najbliższej przyszłości nie, ale chodzi mi tu o odcień włosów, bardziej podobał mi się kolor jasny brąz z khadi, lass brown to prawdopodobnie odpowiednik ciemny brąz z khadi :)
dziękuję bardzo :)
OdpowiedzUsuńżel polecam z całego serca :)) to link -> http://lawendowaszafa24.pl/pl/p/Natura-Siberica-Naturalny-Zel-do-Ukladania-Wlosow/1170
trochę drogi, ale wydajny :)
ojej że Ci się chciało to wszystko wstawiać, bardzo dziękuję za ten wpis :) uwielbiam Twoje włosy i mam nadzieję że w przyszłości moje włosy będą jeszcze bardziej podobne do Twoich :P :))
OdpowiedzUsuńJuż są podobne:D Ale żeby Twoje się nie prostowały jak moje :)
OdpowiedzUsuńWarto próbować, ja nadal próbuję, choć się chwilami zwyczajnie poddaję:)
OdpowiedzUsuńMnie to niekiedy drażni, sama tak mam na poniższym zdjęciu, trochę te końce cieńsze, chciałabym podciąć, ale takiej długości mi już szkoda...:D
OdpowiedzUsuńMnie też to drażni, sama tak mam, ale takiej długości mi zwyczajnie szkoda ściąć:)
OdpowiedzUsuńŁadny efekty końcowy ; D
OdpowiedzUsuńtego, że one oblepiają sama nie wiedziałam - dzięki ;)
OdpowiedzUsuńnie używam tego żelu codziennie raczej na wyjścia typu do rodziny, na randewu itp, :)
Tak samo jak guma guar, niektórzy po niej mają istny sajgon.
OdpowiedzUsuń:D
OdpowiedzUsuńIle zdjęć :) LUBIĘ TO :) ha ha ha też nie wiem, co kiedyś było takiego fajnego w karbowaniu włosów, to wcale nie wyglądało cool :) Faktycznie podobne macie włosy. Najbardziej zdjęcie numer 49 bohaterki przypomina mi Twoje włosy z kilkunastu miesięcy temu. Też jestem posiadaczką żadkich końcówek :)
OdpowiedzUsuńps. śledzę Twojego bloga od jakiegoś czasu, bardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz, jesteś jedną z tych blogierek, które są moją motywacją w walce o zdrowe włosy :)
i dostrzgam zmiane wyglądu strony, teraz jest czytelniej, większa czcionka mi służy :)
Jak miło czytać Twój komentarz :D Dziękuję bardzo:))
OdpowiedzUsuńTwoja włosowa historia bardzo przypomina mi historie z włosami mojej siostry :D Wiem, że bardzo ciężko jest utrzymać fale, a co dopiero loki także trzymam kciuki żeby włosy rosły długie i zdrowe :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za wszystkie komentarze :* Staram się na wszystkie odpisywać i zaglądać na Wasze blogi, nie musicie się reklamować :)